Odkryłam w piwnicy obrazek z wizerunkiem św. Antoniego, który pamięta jeszcze dom mojej babci, tym samym przypomina moje dzieciństwo. Święty od zgub i spraw sercowych zatem nie mogłam go tam zostawić:).
Ramka, jak na swój wiek była w bardzo dobrym stanie ( teraz już wiem dlaczego!!!) jedyną wadą było to, że nie była biała:) Umyłam, odczyściłam, odtłuściłam, wyszlifowałam itp - czyli wszystko co mogłam i powinnam zrobć przed zabraniem się za malowanie. Nałożyłam warstę akrylówki i...zrobiły się dziwne brazowawe grudki. Hmmm..spróbowałam na kawałku nałożyć jeszcze jedną warstwę i oczywiscie jeszcze gorzej. Zatem - praca od nowa...i podejście drugie. Efekt ten sam i znowu ścieranie itp.
Na trzecią eksperymentalną próbę nie mialam siły, poszłam po poradę do starszego sąsiada (złotej rączki) I czegóż się dowiedziam: prawdopodobnie ramka zagruntowana została gorącym olejem lub pokostem ( ponoć przed laty metoda stosowana powszechnie acz skutecznie) i marne szanse bym coś mogła zrobić, bo tłuszcz zawsze będzie wychodził - ale korniki napewno nie:)
O...nieee. Cóż trzecie podejście - metoda suchego pędzla, szybko i ostrożnie i powiedzmy, że się udało. Trochę zadrapań jak mawiają moje dzieci i święty Antoni ma nowe ubranie. Jeśli mnie i jemu ( św.Antoniemu) sie znudzi ta biel to spokojnie moge powtórzyć przygotowawcze czynności i ramka będzie jak nowa, brązowa i lśniąca. I tak się teraz zastanawiam, ile ta biel wytrzyma?
Dziś dzień mamy, więc idę świętować (czyt. przygotować coś śłodkiego i oczywiście przyjać prezenciki:)
Buziaczki dla wszystkich mamusiek:), przyszłych mammusiek i wszystkich, którzy pamiętają o tym dniu:)
Noenka